|
Mam koniak, a Puszkin nie zjawia się wcale
Wszak zawsze w tym życiu nam czegoś jest brak
I gwaizdy w dnie szklanki rozbłysły wspaniale
I noc cicha przyszła, i wietrzyk dał znak;
Rozgonił obłoki, jak kurz z Mlecznej Drogi
Wzbijany spod kopyt i mknący hen sań
A ja tutaj czekam, u kresu darogi
I drugi kieliszek i koniak mam dlań;
Lecz jego wcią nie ma, choć nic cicha blednie
I kurz z Mlecznej Drogi już opadł w ślad płóz
Coś widać musiało zatrzymać Go pewnie
Że chyba nie przyjdzie do porannych zórz;
A może Go kiedyś zobaczę przed sobą
Z nienacka, jak chodzi w zadumie u sań
Pogadam z nim sobie, tak jak teraz z tobą
I też się zamyślę, spoglądając nań;
I będę już wiedział, tak całkiem na pewno
Wszak rzadki i miły niezykle to gość
I przyniósł wiadomość, jak chustecza zwiewną
Że jutro z pewnością wydarzy się COŚ...
|
|